Sobotnie popołudnie przejdzie na długi czas do historii Widzewa. Choć łódzka drużyna ostatecznie awansowała do I ligi, zdecydowana większość kibiców nie potrafiła się tym cieszyć. W przeciwieństwie do piłkarzy.
Po powrocie do gry po pandemii ekipa Marcina Kaczmarka w niczym nie przypominała zespołu, który w drugiej części rundy jesiennej zdominował przeciwników i zasłużenie zimował w fotelu lidera. Zaczęło się od porażki z broniącą się przed spadkiem Skrą Częstochowa, a później łodzianie tracili jeszcze punkty w innych meczach. Widzewiakom udało się wygrać tylko trzykrotnie: w Krakowie z Garbarnią, z dużymi problemami u siebie z Lechem II Poznań i po jednym tej wiosny dobrym występie ze Stalą Stalowa Wola.
Zlepek fatalnych spotkań i indywidualnych błędów piłkarzy doprowadził do sytuacji, że RTS do końcowych chwil zasadniczego sezonu drżał o awans. Mógł zapewnić go sobie w finałowym meczu, ale nie potrafił pokonać nawet słabiutkiego Znicza Pruszków. Dla czerwono-biało-czerwonych miała to być ostatnia szansa na zmazanie części plamy na honorze, ale mimo olbrzymiego naporu, zwłaszcza w drugiej połowie, nie zdołali skruszyć muru obronnego gości i przegrali przed własną publicznością, żegnając się z nią w kompromitujący sposób.
Kibice, co w pełni zrozumiałe, przyjęli kolejną wstydliwą porażkę z olbrzymim zdenerwowaniem. Od momentu, gdy Znicz objął prowadzenie, głośny doping dla piłkarzy mieszał się z okrzykami dezaprobaty dla boiskowych działań faworytów. Kulminacja emocji nastąpiła po końcowym gwizdku słabego tego dnia sędziego Szymona Lizaka. Wściekli fani nie mieli zamiaru oczekiwać z zawodnikami na informacje z Katowic, od których zależały losy awansu. Gromkie „wyp….lać”, wykrzyczane przez wszystkie trybuny, nie sprawiły jednak, że widzewiacy odwrócili się na pięcie i poszli do szatni. Niechciani przez zdenerwowaną publiczność cały czas stali na murawie i nasłuchiwali wieści z meczu GKS – Resovia. To bezmyślne zachowanie tylko dolało oliwy do ognia i w pewnym momencie pożar przeniósł się z sektorów na boisko. Co było dalej, wszyscy wiemy. Remis „Gieksy”, dający I ligę, został przyćmiony przez godny potępienia atak grupki fanów na zawodników, którym z użyciem przemocy odebrano koszulki.
Gdy na placu gry pojawiła się zaproszona przez klub policja, piłkarze udali się w końcu do szatni. Wyjątkiem byli Daniel Tanżyna i Marcin Robak, czyli dwaj członkowie tzw. rady drużyny. Dyskutowali z kibicami, jakby nie mogli się pogodzić z sytuacją. Robak schodził do tunelu dosłownie ze łzami w oczach – nie tak wyobrażał sobie pierwszy sezon po powrocie do klubu, dla którego odrzucił oferty z Ekstraklasy czy zagranicy. Co ciekawe, on jako jedyny otrzymał od trybun słowa wsparcia.
Informacje o linczu na widzewiakach szybko trafiły na czołówki wszystkich ogólnopolskich portali, tymczasem w szatni zaczęła się feta. Zespół Widzewa uznał, że osiągnął sukces, szykując się do świętowania. Pojawiły się okolicznościowe koszulki z hasłem „Awans jest nasz”, symboliczne piwa, śpiewy i tańce radości. Po haniebnych występach i cudzie, dzięki któremu łodzianie wczołgali się do I ligi, zawodnicy nie mieli sobie nic do zarzucenia i cieszyli się z tego wątpliwego osiągnięcia. Patryk Wolański i Marcel Gąsior poszli nawet krok dalej i postanowili podzielić się filmami i zdjęciami z szatni z internautami, publikując je w mediach społecznościowych, a Rafał Wolsztyński kłócił się z użytkownikami Twittera, zapominając, że nie wygrał wraz z kolegami ligi, a psim swędem zachował drugą lokatę tylko ze względu na lepszy bilans bramek w ogólnych rozgrywkach.
Ligę się wygrywa meczami a nie meczem. Dziś dalismy dupy ale trochę refleksi ile razy dalismy powody do radości… szkoda ze tylko nieliczni na to patrzą 1️⃣⏏️✔️
— Rafal Wolsztyński (@RWolsztynski23) July 25, 2020
Po zabawie w szatni, impreza zawodników przeniosła się do jednej z sal VIP na stadionie, gdzie do widzewiaków dołączyły partnerki i rodziny. Znów mogliśmy śledzić relację na kontach na Instagramie, czując jako fani olbrzymi niesmak i zażenowanie, spowodowane okolicznościami, w jakich Widzew trafił do I ligi, a także obrazkami z murawy. Zawodnicy mieli prawo celebrować rozstrzygnięcia sezonu, jak chcieli. Są wolnymi ludźmi. Dzielenie się jednak swoją radością w obliczu ogólnego przygnębienia całego środowiska, było co najmniej nie na miejscu – uznała większość zawiedzionych kibiców.
Awans, bez względu na styl, miał dla graczy jeszcze jeden ważny aspekt. Zarząd obiecał im premię za wywalczenie promocji na zaplecze Ekstraklasy i być może świadomość rychłego przelewu na konto jeszcze bardziej poprawiło humory dumnym I-ligowcom. Sęk w tym, że wypłata premii może być jeszcze wstrzymana, o czym mówił prezes Stowarzyszenia Reaktywacja Tradycji Sportowych. „Premie zapisane w umowach muszą być wypłacone, ale pozostałe wynikają z uchwały zarządu, a te mogą być kwestią sporną. Uchwałę zawsze można zmienić” – powiedział na antenie RadioWidzew.pl Piotr Pietrasik.