Widzew24.pl – wszystkie newsy o Widzewie w jednym miejscu

Wywiad własny z D. Tanżyną: „Albo dajesz w Widzewie maksa, albo cię nie ma”

photo
Największy kibic wśród dziennikarzy zostanie upamiętniony przez Widzew
photo
Nie wychodzi się przed końcem meczu
photo
J. Shehu: „Pora wreszcie wygrać u siebie”
photo
Ostatnia prosta
photo
Trener Widzewa chce zrobić wszystko, by drużyna wygrywała
Facebook
Twitter
Email

Miał wnieść do gry obronnej Widzewa zupełnie nową jakość, ale zaliczył mocno przeciętną rundę. Zamiast szukać winy dookoła, Daniel Tanżyna szczerze bierze ją na siebie. W poniższym wywiadzie porozmawialiśmy z „Dixonem” na temat braku chemii w szatni Widzewa, kulisach jego transferu czy sprawach finansowych. Zapraszamy!

– W Tychach mówią, że zbudowałeś sobie tam pomnik. Drugi w Widzewie też jest w planie?

– Ciężko odpowiedzieć. Mam nadzieję, że tutaj także uda mi się zyskać uznanie kibiców swoją grą. Ale mówić to można wiele, a wszystko i tak później odzwierciedla boisko. To jest ten wykładnik, który wszyscy widzą. Piłka uczy pokory i ta nieudana runda wiosenna także i mnie nauczyła bardzo dużo. Sporo nad tym wszystkim myślałem, analizowałem swoje mecze, żeby wyciągnąć z tego właściwe wnioski. To była moja najsłabsza runda w karierze, albo jedna z najsłabszych.

– Część kibiców uważa, że dostałeś miejsce w składzie za darmo, bo nie sadza się na ławce piłkarza sprowadzonego z wyższej ligi.

– Widocznie lepiej wyglądałem w codziennych treningach, bo nie znam trenera, który robiłby krzywdę zespołowi i sam sobie, stawiając na słabszego zawodnika. Pamiętam taki moment, gdzie wyraźnie mi nie szło, ale Radek Sylwestrzak leczył wtedy kontuzję. Moje szczęście, a jego pech, bo byłem tak pod formą, że gdyby Radzio był zdrowy, na pewno wskoczyłby za mnie do jedenastki. Ale na tym polega drużyna, ktoś ma gorszy okres, to wskakuje drugi i poziom jest zachowany. Wtedy się nie udało przez jego problemy ze zdrowiem.

– Gdy podpisałeś kontrakt, od razu widziano w tobie nowego szefa obrony. Pod względem wolicjonalnym nie można ci nic zarzucić, ale sportowo… Sam przyznajesz, że nie było tak, jak miało być.

– Jasne, że nie było. Początek miałem nawet niezły, bo fajnie zaprezentowałem się w wygranym meczu z Gryfem Wejherowo, ale później nie chciało to zatrybić. Popełniałem zbyt wiele prostych błędów i nie wiedziałem, skąd się one biorą, jak sobie z tym poradzić.

– Teraz już wiesz?

– Szukałem odpowiedzi i myślę, że wpływ mógł mieć fakt, że moje życie w Łodzi lekko zmieniło się względem tego, co było w Tychach. Tam miałem wszystko poukładane co do minuty, przez cały tydzień plan zajęć był dopięty na ostatni guzik. Oprócz treningów z drużyną, dużo pracowałem indywidualnie. Po przyjściu do Widzewa gdzieś to wszystko wyparowało. Trafiłem w zupełnie nowe otoczenie i zamiast funkcjonować tak, jak dawniej, to skupiłem się tylko na jednym – zrobić awans do I ligi. Wszystko to, co jest z boku, nie działało jak kiedyś. Miałem klapki na oczach. Wina leży we mnie, wiem, że to po prostu zaniedbałem.

– Chwali ci się to, że nie szukasz przyczyn dookoła.

– Takim jestem człowiekiem, zawsze mówię szczerze. Każdy z nas powinien zacząć szukać błędów od samego siebie. Wiem, co muszę zmienić i jak funkcjonować, by tych błędów już nie było. Z moim transferem wiązano duże nadzieje i nie do końca umiałem poradzić sobie z tym, że przychodząc z I ligi będę musiał z marszu pociągnąć cały zespół. W takim klubie, jak Widzew, to nie jest łatwe. Uwierz mi.

– Nie byłeś na to przygotowany?

– Gdy informacja o moim przyjściu została opublikowana, to wszyscy straszyli mnie słowem presja. Podchodziłem do tego z dystansem, ale teraz już wiem, co to oznacza. Dopóki człowiek nie poczuje tego na własnej skórze, to nie wie, jak to jest grać pod takim napięciem. Był moment, że mnie to przygniotło.

– W GKS wszystko było łatwiejsze?

– Nie można w ogóle porównać tych dwóch sytuacji. W Tychach spędziłem trzy i pół roku, pamiętam, że początki w klubie też nie były takie, że od razu wskoczyłem na ekstra poziom. Powoli budowałem swoją pozycję, miałem czas, by krok po kroku wejść do zespołu. W Widzewie tego czasu nie było, z marszu musiałem dawać z siebie 110%. Tu jest tak, że albo dajesz maksa, albo cię nie ma. Nie istnieje nic po środku.

– Nie miałeś tego lata takiej myśli, żeby zostawić to i wrócić w jakieś spokojniejsze miejsce?

– Czytałem na Twitterze, że już jestem spakowany (śmiech). Mówiąc poważnie, to miałem niedawno sygnał od jednego naszego ligowego rywala. Ale musiałbym upaść na głowę, żeby zamienić Widzew na inny II-ligowy klub. Powiedziałem nie. Mam świadomość, że zawiodłem ludzi tą rundą wiosenną. Coś popsuliśmy i naszym obowiązkiem jest to naprawić, a nie uciekać.

– To prawda, że jako jeden z zaledwie trzech piłkarzy na pierwszej rozmowie na temat obniżenia kontraktów zgodziłeś się bez natychmiast, bez mrugnięcia okiem?

– Tak było, czuję się za to wszystko odpowiedzialny. Owszem, na boisku jesteśmy w jedenastu, a wokół nas jest całe grono ludzi, rezerwowi, reszta kadry, sztab, którzy też walczą o awans, ale osobiście czułem się z tym źle. Nie zrobiliśmy awansu, więc traktuję to jako swoją porażkę. Dlatego gdy podczas rozmów zaproponowano mi obniżenie wynagrodzenia, zgodziłem się od razu. Uważałem, że tak należy postąpić, choć wiem, że czasu już nie cofniemy i trzeba jeszcze rok spędzić w II lidze. Gdy przechodziłem zimą sporo ludzi mówiło mi: „Poczekaj do lata, to jest II liga. Nie wiadomo, co będzie”. Nie chciałem słuchać tych głosów, dla mnie to była szansa przejścia do wielkiego klubu, miejsca, w którym się rozwinę, zagram dla wielkiej rzeszy kibiców. Poza tym, myślałem sobie, że sytuacja w tabeli jest taka, że za pół roku Widzew będzie w I lidze, a rok później w Ekstraklasie. No cóż, będę musiał jeszcze poczekać…

– Od razu było powiedziane, że trafisz do Łodzi zimą? Najpierw podpisałeś umowę obowiązującą dopiero od 1 lipca.

– Gdy wyszło na jaw, że podpisałem umowę z Widzewem, obowiązującą od 1 lipca, to ludziom w Tychach średnio się to spodobało. Trener Ryszard Tarasiewicz mówił mi: „Dixon, nic się nie martw. Możesz zostać do lipca i będziesz grał, normalnie będziemy na ciebie stawiać”. Ale czułem gdzieś za plecami, że środowisko jest już przeciwko mnie. Uważam, że ze swojej strony zachowałem się fair, trzy dni przed podpisaniem kontraktu powiedziałem o tym w klubie, żeby nie myśleli, że robię to za ich plecami. Wszystko było OK, miałem dograć sezon w GKS, a latem iść do Widzewa. Później jednak komuś coś się odwidziało, działacze mówili mi, że ten transfer odbił się w Tychach takim echem, że nie będę w stanie skupić się już na grze i będę myślał tylko o Widzewie. Przede mną były dwie opcje: albo kluby dogadają się w sprawie wcześniejszego przyjścia, już zimą, albo ląduję w rezerwach.

– Jak na to zareagowałeś?

– Byłem zły, bo mam taki charakter, że zawsze daję z siebie 100%, w każdym meczu. Nieważne, czy został mi tydzień kontraktu czy dwa lata. Dobrze, że kluby doszły do porozumienia, bo nie wiem, jak by się to skończyło. Przecież jakbym przyszedł do Widzewa latem, po całej wiośnie w rezerwach, to byłaby potem katastrofa.

– Mogłeś zostać w Tychach, nikt przecież cię na początku nie wyrzucał. Mówię o tym okresie sprzed podpisania umowy w Łodzi.

– Mogłem, ale raz, że zgłosiła się wielka marka, a dwa, w Tychach organizacyjnie wyglądało to raczej kiepsko. Były spore braki. Niby działacze zapowiadali, że chcą walczyć o awans do Ekstraklasy, ale nie szły za tym czyny. Nie było planu, wzmacniania kadry topowymi jak na tę ligę piłkarzami. Takie życie z dnia na dzień. Jedynie stadion był fajny.

– Opowiadałeś kiedyś, że telefon z Widzewa dostałeś w drodze do Gdyni.

– To prawda, ludzie się śmieją i mi nie wierzą, ale tak faktycznie było. Byłem w drodze, akurat przed Warszawą, więc wysiadłem na Zachodnim, wsiadłem w pociąg do Łodzi i za dwie godziny byłem w klubie na rozmowach (śmiech).

– Ale nie zmierzałeś do Gdyni na rozmowy z Arką?

– Nie, ja bardzo lubię Gdynię. Mam tam wielu przyjaciół, to jest miejsce, w którym najlepiej odpoczywam. Lubię pojeździć na rowerach, poleżeć na plaży, odwiedzić Hel. Jedni latają do Grecji czy Tunezji, a ja wolę jechać do Trójmiasta. Nawet jak mam chwilę, tak jak ostatnio dwa dni po zgrupowaniu w Opalenicy, to wsiadam w samochód i jestem w Gdyni.

– Szybko dogadałeś się z Widzewem?

– Daliśmy sobie kilka dni na zastanowienie, ale ja byłem już prawie przekonany. Działacze byli bardzo konkretni, przedstawili mi swoją wizję. Spodobała mi się filozofia klubu, której nie było w Tychach: sprowadzenie dobrych zawodników i walka o dwa awanse w jak najszybszym czasie. Do tego prestiż Widzewa, organizacja, kibice.

– Miałeś pół roku do końca kontraktu z GKS. Byłeś rozchwytywany czy odezwał się tylko Widzew?

– Były inne oferty, dzwonili m.in. Termalica Nieciecza, GKS Katowice, Śląsk Wrocław czy Raków Częstochowa. Ten Śląsk trochę kusił, bo to w końcu Ekstraklasa, ale wiadomo, jak to bywa: przychodzi gość z I ligi, to traktuje się go inaczej, na zasadzie: „damy ci szansę, ale musisz poczekać na swoją kolej”. Natomiast w Częstochowie trener Marek Papszun chciał, żebym podpisał umowę, ale dopiero w lipcu. Nie chciałem czekać, bo wiedziałem, że mam za sobą mocną rundę w GKS.

– Można powiedzieć, że Widzew przekonał cię tym, że w razie czego weźmie cię od razu?

– Tak, dlatego że wszyscy byli przekonani, że od razu zrobimy awans. Piłka jest piękna, ale bywa okrutna.

– Wejście do klubu pewnie ułatwił ci Daniel Mąka?

– Na pewno, znamy się przecież tyle lat. Zanim przyszedłem do Łodzi, cały czas byliśmy w kontakcie. Pamiętam, gdy przez meczem z Ruchem w Chorzowie Widzew miał zgrupowanie w Kamieniu, „Mączka” zadzwonił, czy nie wpadnę na kawkę. On miał wtedy okres bez gry, życzyłem mu powodzenia, poklepałem po plecach i na drugi dzień wyszedł w pierwszym składzie i zaliczył trzy asysty! To się nazywa przyjaciel (śmiech). Co najśmieszniejsze, zobaczył mnie wtedy Radosław Mroczkowski. Przyszedł się przywitać i zaczęliśmy sobie żartować. Pytał się, czy przychodzę do Widzewa, to odparłem, że dopiero za pół roku. W momencie tej rozmowy nie było żadnego tematu, a wszystko się potem sprawdziło.

– Jak Daniel zareagował na twoje przyjście? Nie odradzał?

– Po rozmowach z Łukaszem Masłowskim zadzwoniłem do niego:

– Siema, co słychać? Co tam w klubie?
– Wszystko dobrze, a co?
– A tak chciałem zapytać o organizację, jak warunki, jak miasto?
– Nie mów, że przychodzisz?!

Zacząłem go wypytywać o różne rzeczy, a „Mąsia”, stary lis, od razu wyczuł co jest grane (śmiech). Nie odradzał mi, powiedział, że warto. „Widzew to jest klub przez duże k, tutaj czujesz się jak piłkarz” – mówił. Bardzo mnie zachęcał, mówił, że jak przyjdę, to pomogę drużynie i zrobimy awans. No to zrobiliśmy… Oprócz Daniela, znałem się jeszcze z „Humerem”, więc wejście do szatni był OK.

– Nie chcę mielić już tego, co się stało w tamtej rundzie, ale o jedno zapytam. Łukasz Masłowski mówił, że jednym z powodów, dla których nie wyszło, był brak „szatni”. Co o tym sądzisz?

– Zgadzam się, to była jedna z przyczyn. Powiem ci tak, czasem możesz mieść słabszy piłkarsko zespół, ale jak tworzy on kolektyw, jak czujesz więź z tymi ludźmi, jak wiesz, że jeden pójdzie za drugiego, to jest różnica. A jak masz dobrych czy nawet bardzo dobrych piłkarzy, to jest tak, jak było wiosną, męczysz się, zaliczasz kupę remisów. Gdybyśmy byli drużyną, to jeden czy dwa te zremisowane mecze byśmy przepchnęli. Na zaangażowaniu, na jedności z zespołem. Przepchnęlibyśmy dwa spotkania i dziś przygotowywalibyśmy się do I ligi, a nie kiblowali drugi rok w II lidze.

– Brakowało silnych charakterów?

– To też, ale nie o to mi chodzi. Potrzebny był „team spirit”, a u na dwóch szło w tamtą stronę, trzech w tamtą, a jeszcze czterech innych w tamtą. Nie chcę rzucać nazwiskami, ale prawda jest taka, że nie spędzaliśmy ze sobą czasu, nie było tej więzi, nie wspieraliśmy się. Potem ten brak chemii przenosi się na boisko i kończy się jak się kończy.

– Są widoki na poprawę?

– Moim zdaniem tak. Jako starsi zawodnicy w szatni trochę zmieniliśmy zasady funkcjonowania tego zespołu. Widać, że ci nowi gracze, którzy przyszli, nie siedzą z boku, tyko jesteśmy wszyscy razem. Młodsi ze starszymi idą razem na kawę, rozmawiają, nikt się nie izoluje. Oczywiście tak było na obozie, gdzie siłą rzeczy spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, dlatego zobaczymy, jak to będzie na co dzień. Ale chcemy, żeby było dobrze.

– Szatnię na pewno wzmocni Marcin Robak, a to podobno nie koniec transferów doświadczonych graczy.

– Z pewnością. Marcin to mocny charakter, olbrzymie doświadczenie, zdobyte w wielu klubach. Jestem przekonany, że wniesie bardzo dużo cennych wartości do szatni. Poza tym to jest przecież topowy piłkarz, więc dla nas mega wzmocnienie także boiskowe.

– Jak oceniasz te letnie przygotowania?

– Ciężka praca. W Opalenicy warunki były trudne, ponad trzydzieści stopni w cieniu, a nikt nie narzekał i zasuwał. To cieszy. Na wyniki sparingów nie ma co patrzeć. Ani po 0:3 z Lechem, ani po 2:0 ze Stomilem nie można wyciągnąć za daleko idących wniosków, bo to są tylko gry kontrolne. Każdy trener coś sprawdza, testuje graczy, nowe ustawienie. Fajnie, że dwa ostatnie spotkania wygraliśmy, ale nikt się nie podpala.

– Jesteś w klubie pół roku, a właśnie masz czwartego trenera…

– Fakt, sytuacja jest specyficzna, ale ja wychodzę z założenia, że my jesteśmy od roboty na murawie. Kierownictwo klubu podjęło taką decyzję, więc nie pozostaje nic innego, jak dostosować się do realiów i dalej zasuwać. Za to mamy płacone.

– Jak synek z Górnego Śląska odnalazł się w Łodzi?

– Funkcjonuję raczej na zasadzie stadion-dom-stadion. Ogarnąłem sobie rower, więc nim często jeżdżę na treningi. Czasem wyjdę gdzieś na miasto, ale nie jestem typowym piłkarzem ze stereotypowych kawałów, który codziennie lata po galeriach, pije kawki w modnych kawiarniach i wstawia fotki na Instagrama. W jednej galerii w Katowicach zawsze chciało mi się śmiać, bo jak wszedłeś o 12:00 – 13:00, czyli w przerwie miedzy treningami, to w jednej kawiarni siedzieli zawodnicy z GKS, w innej Ruch Chorzów, a w następnej Zagłębie Sosnowiec. Codziennie! Raj dla łowców autografów (śmiech).

– Słyszałem kiedyś, że masz jakieś związki z Ruchem. To prawda?

– Generalnie kibicuję wszystkim klubom z regionu, żeby ta śląska piłka się rozwijała. Aż żal patrzeć, jak to się wszystko stoczyło. Wystarczy zerknąć na to, co się dzieje teraz na Cichej. Strasznie przykra sprawa. Mój związek z tym klubem jest taki, że zagorzałym kibicem Ruchu, znanym dobrze na trybunach, jest mój kuzyn, Kamil. Jak dowiedział się, że idę do Widzewa, to był bardzo szczęśliwy. Na pewno przeczyta ten wywiad, więc przesyłam pozdrowienia!

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Legia_Widzew_Alvarez
Czas na klasyk!
IMG_1762
Tam nas jeszcze nie było!
Widzew_Górnik
Z Górnikiem w „Sercu Łodzi”
Widzew_Korona
O punkty i podtrzymanie serii
Lechia_Widzew
Powrót do ligowej codzienności
Legia_Widzew_Alvarez
Czas na klasyk!
1
0
Would love your thoughts, please comment.x