Widzew24.pl – wszystkie newsy o Widzewie w jednym miejscu

Wywiad własny z Ł. Turzynieckim: „Gra na stadionie Widzewa uzależnia”

photo
Czy zimą da się wzmocnić zespół? Widzew udowodnił, że tak
photo
Jaki los czeka Ibizę? (analiza)
photo
Świąteczny #WidzewOnTour
photo
Podsumowanie jesieni 2024 – wypożyczeni
photo
„Serce Łodzi” drugie w weekend i szóste w rundzie
Facebook
Twitter
Email

Przejście Łukasza Turzynieckiego z Legii Warszawa do Widzewa Łódź nie wywołało takich emocji, jak inne transfery z przeszłości pomiędzy oboma klubami. W rozmowie z naszym serwisem obrońca opowiada m.in. o latach spędzonych przy Łazienkowskiej, walce z ciężką kontuzją czy swoich odczuciach o grze przed łódzka publicznością. Zapraszamy!

– Ile lat spędziłeś w Legii Warszawa?

– Najpierw byłem w niej pięć lat, później dwa sezony spędziłem na wypożyczeniu do Wisły Puławy, ale wciąż nie czułem, żebym był poza klubem. Potem jeszcze około półtora roku. Łącznie wychodzi jakieś dziewięć lat.

– Pytam, bo wydaje się, że po takim czasie młody człowiek musiał wchłonąć jakieś, nazwijmy to, wartości legijne.

– To złożona sprawa. Nie nazwałbym tego wprost legijnymi wartościami, natomiast nie da się ukryć, że człowiek przez tyle lat przesiąka tą atmosferą. Prawda jest taka, że Legia w piłce dała mi wszystko, co obecnie mam. Klub wyciągnął do mnie rękę, gdy miałem 16 lat i grałem w małej miejscowości. Dzięki temu mogłem nauczyć się samodzielności, zobaczyć, jak wygląda życie w wielkim mieście, dojrzeć nie tylko jako piłkarz, ale przede wszystkim jako człowiek. W Warszawie kończyłem liceum, przed wyjazdem do Puław zacząłem w niej studia.

– Jak wyglądały te początki dorosłego życia z dala od domu?

– Na początku polegałem na rodzicach, na tym, co przyślą mi jako kieszonkowe. Model w Akademii Legii zakładał dla zawodnika w moim wieku jedynie pokrycie kosztów utrzymania, czyli zameldowania, wyżywienia, dojazdów na treningi, sprzętu do gry i tak dalej. Jak chciałem iść na miasto coś zjeść, musiałem sam za to zapłacić. To doskonale uczy szacunku do pieniądza. Dopiero po pierwszym roku pojawiły się pierwsze pieniądze z klubu, to były drobne, ale mimo wszystko sprawiały radość, bo to była pierwsza kasa zarobiona na piłce. Mogłem na przykład zapłacić za swój egzamin na prawo jazdy, żeby odciążyć rodziców. Przyjemna nagroda za codzienną pracę.

– Mieszkałeś wtedy w internacie? Jak to wygląda od środka?

– Tak, a za ścianą mieszkał Marcel Gąsior, z którym dziś jestem w Widzewie. Mieliśmy do dyspozycji kilkanaście pokoi, mieszkaliśmy po trzech. Na co dzień pilnowały nas tam wychowawczynie, a do tego klub przydzielił do opieki jednego z trenerów. Wspominam ten okres bardzo ciepło, to był fantastyczny czas. Miałem wszystko, co potrzeba, by skupić się tylko na chodzeniu do szkoły i graniu w piłkę. Pobudka o 6:00, śniadanie, 6:30 jechaliśmy metrem i z przesiadkami trafialiśmy na stadion. Tam czekał już autokar, który zabierał nas na zajęcia, do szkoły i na trening. Wieczorem powrót do internatu, kolacja, czas na naukę i spać. Tak wyglądał praktycznie każdy mój dzień. Część chłopaków, która mieszkała bliżej Warszawy, mogła pozwolić sobie na spędzenie weekendu w domu, ja niestety nie miałem takiej możliwości. Nie miałem jeszcze samochodu, więc jazda do Krasnegostawu była trudna.

– Co sobie myślałeś, gdy patrzyłeś na samochody gwiazd Legii z pierwszej drużyny? Odliczałeś dni, gdy sam zaczniesz zarabiać sumy z pięcioma cyframi?

– Nie wybiegałem w przyszłość, starałem się myśleć o tym, co jest tu i teraz. Pamiętajmy, że konkurencja w Legii była ogromna. Klub mógł pozwolić sobie na sprowadzenie dowolnego juniora z każdego zakątka Polski i trzeba było wygrać najpierw rywalizację z nimi, a nie myśleć o grze w Ekstraklasie. Miałem to szczęście, że trafiałem na świetnych trenerów, a do tego nasz zespół stanowił zgraną paczkę i wszyscy ciągnęliśmy się w górę.

– Ktoś z tego rocznika wypłynął szeroko?

– Patryk Sokołowski jest w Piaście Gliwice, Bartek Kalinkowski gra po drugiej stronie Łodzi. Grał z nami także Norbert Misiak, który zapowiadał się fantastycznie, ale czterokrotnie zerwał więzadła. Miał szansę zostać jednym z najlepszych zawodników w Polsce, ale kontuzje zatrzymały jego karierę. Wiem, że został trenerem i życzę mu powodzenia. Był też u nas Kuba Arak czy Kamil Kurowski.

– Pójście do Wisły Puławy było taką decyzją zdroworozsądkową? Na zasadzie: jestem już za dobry na rezerwy Legii, ale jeszcze za słaby, żeby walczyć o miejsce w pierwszym zespole.

– Przed tym wypożyczeniem miałem już okazję trenować z pierwszą drużyną i pojechać z nią na obóz, ale odpowiadając na twoje pytanie: czy był to moment, by rywalizować w niej? Z pełną świadomością mówię, że nie.

– Kto występował wtedy przy Łazienkowskiej na prawej obronie?

– Podstawowym zawodnikiem najczęściej był w tamtym okresie Łukasz Broź, a na prawej obronie mógł także występować Artur Jędrzejczyk. Ale to nawet nie chodziło o nazwiska, nie byłem gotowy do gry w Ekstraklasie chociażby pod względem fizycznym. To nie był jeszcze ten moment, żeby podjąć rywalizację z zawodnikami z topu w Polsce.

– Zostania w rezerwach nie brałeś pod uwagę?

– Nie. I tak długo pograłem w drugim zespole, byłem jego kapitanem i czułem, że powoli dochodzę do szklanego sufitu. Stąd decyzja, by iść do Wisły.

– Wróciłeś po dwóch latach.

– Zrobiliśmy awans do I ligi, otrzaskałem się w stricte seniorskiej piłce. Po powrocie, po jakichś trzech miesiącach, zostałem włączony do kadry pierwszej drużyny Legii przez Romeo Jozaka, zadebiutowałem w meczu Pucharu Polski, dwukrotnie usiadłem na ławce w Ekstraklasie. To był moment, w którym poczułem, że widać światełko w tym tunelu, że niedługo może zdarzyć się coś bardzo fajnego. Zimą pojechałem z zespołem na tournee do Stanów Zjednoczonych, później na obóz do Hiszpanii. Ciężko pracowałem i słyszałem od trenerów, że jestem już bardzo, bardzo blisko tego, żeby z zawodnika szerokiej kadry stać się kimś, kto zacznie odgrywać coraz większą rolę. No i wtedy to się przydarzyło.

– Mówisz o kontuzji?

– Tak, zerwałem więzadła krzyżowe w lewym kolanie i pauzowałem aż dziesięć miesięcy. To był najgorszy moment, w dodatku dla kogoś, kto całe życie był sprawny, była to strasznie trudna sytuacja leżeć na łóżku i nie móc podnieść nogi na choćby centymetr. Ale dzięki temu dowiedziałem się wielu rzeczy o samym sobie, poznałem swój charakter. Po okresie, w którym wszyscy klepali mnie po plecach z uznaniem, dostałem cios, dzięki któremu zobaczyłem, że wszystko w życiu jest kruche i ulotne.

– Miałeś zacięcie do szybkiego powrotu czy raczej złapałeś doła?

– Bywało i tak, i tak. Na początku byłem pełen zapału, chciałem wszystkim udowodnić, że wrócę do gry w mgnieniu oka. Ale organizmu nie da się oszukać, a gdy zacząłem sobie to uświadamiać, przyszedł lęk. Boimy się przecież tego, co jest nieznane.

– Jak sobie radziłeś w tym okresie?

– Starałem się szukać pozytywów. Mówiłem sobie, że i tak miałem szczęście. Gdyby taki uraz przydarzył się jakiemuś młodemu chłopakowi z niższej ligi, to jest już po nim. Nie wróci. A ja miałem najlepszą opiekę ludzi, fachowców, którzy wiedzieli jak poprowadzić moje leczenie. Legia zachowała się względem mnie wspaniale, przedłużając ze mną kontrakt. Sztab ludzi był na każde moje „pstryknięcie palcami”, gdy chciałem iść na siłownię czy wykonywać inne ćwiczenia. Pamiętam moment, gdy trzy dni po operacji siedziałem z nogą obłożoną lodem i na środkach przeciwbólowych. Zacząłem nagle dostawać wiadomości ze zdjęciami stadionu Legii, gdzie na telebimach pojawiły się słowa otuchy dla mnie, a piłkarze wybiegli na boisko w specjalnych koszulkach. Gdy ma się takie wsparcie, czujesz, że twoim obowiązkiem jest zrobić wszystko, by wrócić na boisko.

– Założyłeś sobie, że wrócisz do miejsca, w którym to się przerwało czy miałeś poczucie, że pociąg już odjechał?

– Ciężko powiedzieć. Człowiek zawsze ma nadzieję, że uda się wrócić do formy. Zawsze można zrobić coś więcej, ale uważam, że dałem z siebie maksa. Wszystko podporządkowałem temu, by wrócić jak najszybciej. Po tej rundzie spędzonej w Widzewie widzę jednak, że pewnych rzeczy się nie przeskoczy.

– Co masz na myśli?

– Jak mocno bym nie trenował, jak dobrze nie jadł i jak dobrze nie spał, dziesięciomiesięczna przerwa zostawia na organizmie takie zmiany, których nie da się nadrobić od tak, w miesiąc. Jedynym remedium jest dalsza ciężka praca i czas. Powrót po tak długiej kontuzji to specyficzny okres. Jesteś zmęczony rehabilitacją, ale z drugiej strony czujesz głód piłki. Chcesz więcej i więcej, a organizm nie jest na to gotowy.

– I pojawia się dołek.

– Tak było ze mną. O ile z pierwszych meczów mogłem z być z siebie w miarę zadowolony, to im dłużej trwała liga, nie do końca ciało robiło to, co chciała głowa.

– Niewiele brakowało, a w Widzewie byś się nie pojawił. Radosław Mroczkowski nie był do końca chętny na ciebie, chciał cię testować, a więc transfer stanął pod znakiem zapytania. Mogłeś iść w innym kierunku.

– To prawda, tak było. Miałem inne propozycje, ale ta z Widzewa była najciekawsza, mimo, że nie była z najwyższej ligi. Mocno uwierzyłem w ten projekt, przekonała mnie między innymi osoba Łukasza Masłowskiego, który pilotował mój transfer. Uznałem, że zaryzykuję, bo decydując się na przyjazd do Uniejowa wiedziałem, że wszystkie inne opcje już odpadają. Trenerowi Mroczkowskiemu się nie dziwiłem. To było zdroworozsądkowe podejście, by najpierw sprawdzić zawodnika po dziesięciu miesiącach braku gry w piłkę. Sparing z Polonią Warszawa był moim pierwszym po tej przerwie, sam dla siebie byłem jedną wielką niewiadomą.

– Wiem, że odrzuciłeś propozycje z I ligi. Myślałeś sobie, patrząc w tabelę, że za pół roku i tak w niej będziesz z Widzewem?

– Zgadza się. Możemy sobie planować jedno, a życie pokazało nam coś innego.

– Po dziewięciu latach przy Łazienkowskiej znalazłeś się na testach w Widzewie. Nie miałeś sygnałów przed podpisaniem umowy, że to nie jest najlepszy pomysł?

– Otrzymałem dużo wiadomości pozytywnych, zarówno z Warszawy, jak i z Łodzi. Nie da się ukryć, że te negatywne sygnały też były, ale wychodzę z założenia, że trzeba to wziąć na klatę i z tym żyć. Posmakowałem gry w Puławach, w mniejszym klubie, ze skromniejszą liczbą kibiców i z jako-takim spokojem. Ale mając na szali spokój w takich ośrodkach, a „niepokój” w Widzewie, zawsze wybiorę to drugie. Przenosząc się do Łodzi nie patrzyłem na animozje pomiędzy kibicami. Uznałem, że jeśli na murawie będę się bronił, to wszystko będzie OK.

– Wokół twojej osoby krążyły niedomówienia, włącznie z zarzutami, że grasz dzięki zapisom w kontrakcie. Dodatkowo Legia może ściągnąć cię z powrotem na preferencyjnych warunkach.

– Słyszałem o tym, ale nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Jestem zawodnikiem Widzewa, a nie piłkarzem wypożyczonym do niego. Te wszystkie insynuacje są w 100% nieprawdziwe. Nie wiem, skąd się wzięły.

– Przyszedłeś do zespołu, w którym na twojej pozycji występował lubiany przez kibiców wychowanek. Ty dostałeś miejsce w składzie z marszu, po ciężkiej kontuzji, bez poważnej szansy dla Marcina Kozłowskiego. Może stąd?

– Nie chcę się do tego odnosić, ponieważ są to decyzje podejmowane poza mną. Ze swojej strony starałem się robić wszystko, by sportowo zasłużyć na zaufanie trenerów. To, czy te decyzje szkoleniowców były słuszne, to już zostawiam do oceny kibicom czy dziennikarzom. Żadne pozaboiskowe sprawy z tym związane do mnie nie docierały, z mojej perspektywy wyglądało to tak, że gram, ponieważ na to zasługuję pod względem piłkarskim.

– Nie licząc meczów w Rzeszowie i Bełchatowie, za każdym razem wychodziłeś w pierwszym składzie. Nie myślałeś sobie, że poszło trochę za łatwo?

– Wiem, jak dużo poświęciłem, by dojść do optymalnej dyspozycji. Moje przygotowanie było na bardzo wysokim poziomie, badania pokazały, że byłem na pułapie zawodników z topu. To wywalczenie miejsca w jedenastce było tylko pozornie proste, ale praktycznie to było bardzo trudne zadanie. Jak mówiłem, nie wiedziałem czego spodziewać się po samym sobie po tej kontuzji.

– Możemy zaryzykować stwierdzenie, że po tym półroczu na dojście do odpowiedniej formy, kibice zobaczą teraz odmienionego i dużo lepszego Łukasza Turzynieckiego?

– Nie chcę niczego obiecywać, bo wiadomo, jak to bywa w piłce. Ale sam po sobie czuję, że jestem w dobrej dyspozycji. Nie obawiam się, że wrócą te wahania formy, jakie miały miejsce wiosną ubiegłego sezonu. O ile w grze defensywnej nie miałem do siebie większych pretensji, może poza meczem z Olimpią Grudziądz, gdzie popełniłem taki jaskrawy błąd, o tyle będę chciał pracować nad lepszą grą do przodu.

– Czyli w nowym sezonie zobaczymy nie tylko lepszego „Turzyka”, ale też bardziej ofensywnego?

– To nie są puste słowa, chcę zostawać po treningach i doskonalić ten element, żeby to przynosiło korzyść drużynie. Będę się starał wrócić do tego stylu gry, bo taki prezentowałem przed zerwaniem więzadeł. Wiem, że mnie na to stać.

– Tak, jak Daniel Tanżyna czy Rafał Wolsztyński, zaliczyłeś w ciągu pół roku aż trzy zmiany trenerów. Marcin Kaczmarek jest czwartym. To nie może na was nie wpływać.

– Z jednej strony tak, ale z drugiej my – piłkarze, jesteśmy szarymi pracownikami klubu. Naszym obowiązkiem jest przychodzić na treningi, ciężko pracować i wygrywać w lidze. Musimy z pokorą wykonywać swoje zadania, żeby zmazać plamę po nieudanej rundzie wiosennej. To, co dzieje się na górze, zostawiam ludziom za to odpowiedzialnym. Moja odpowiedzialność jest w szatni oraz na boisku i na tym się koncentruję.

– Niedługo na to boisko wrócicie, znów przy pełnej widowni. Jako gracz, który siedział na ławce w Ekstraklasie na Łazienkowskiej ta otoczka chyba nie robi wrażenia?

– Masz rację, dla mnie to nie jest nowe przeżycie. Ale pamiętam, że jako 5-latek kopiący piłkę pod blokiem marzyłem, by kiedyś móc grać na takim stadionie. Z wiekiem człowiek uczy się odcinać od całej otoczki, ale czy wychodzi się na boisko po raz pierwszy, dwudziesty czy dwusetny, za każdym razem, stojąc w tunelu i czując już atmosferę trybun, nie da się przejść obok tego obojętnie.

– Czuć już głód walki o punkty?

– Bardzo. Można powiedzieć, że gra na Widzewie, przy pełnych trybunach co mecz, uzależnia. Gdy raz się tego spróbuje, cały czas chce się tam wracać.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
IMG_8937
Wrócić na dobre tory
Puszcza_Widzew_Klimek
Ostatni ligowy wyjazd w tym roku
Widzew_Zagłębie2
Wrócić do wygrywania w „Sercu Łodzi”!
Legia_Widzew_Alvarez
Czas na klasyk!
IMG_1762
Tam nas jeszcze nie było!
IMG_8937
Wrócić na dobre tory
Legia_Widzew_Alvarez
Czas na klasyk!
0
Would love your thoughts, please comment.x