We wtorek w Łodzi na dobre zapachniało Ekstraklasą. Na mecz z Widzewem przyjechał wicelider tych rozgrywek, a w stacji Polsat Sport spotkanie komentował uznany fachowiec Mateusz Borek. Poprosiliśmy go o rozmowę na temat tego, co zobaczył swoim okiem przy Piłsudskiego.
– Jak ocenia pan atmosferę podczas wtorkowego meczu, który komentował pan w Polsacie Sport?
– Gościłem już na kilku meczach na stadionie Widzewa, ale przy okazji Mistrzostw Świata U-20. Widziałem wszystkie mecze biało-czerwonych oraz kilka spotkań, w których nasi nie grali. Już wtedy nie było na żadnym obiekcie takiej atmosfery, jak w Łodzi. Pamiętam Widzew grający w pucharach na starym stadionie i tam zawsze był dobry doping. To, co się działo we wtorek specjalnie mnie nie zdziwiło. Chociaż trzeba docenić trybunę za bramką, bo mimo chłodu udzieliła im się euforia z prowadzenia i było tam goło i wesoło (śmiech).
– Obiektywne opinie są takie, że nie był to mecz na wysokim poziomie piłkarskim.
– Można było trochę ponarzekać na poziom spotkania, ale mam wrażenie, że kibice, którzy przyszli na mecz, chłonęli każde udane zagranie łódzkiej drużyny, a o tych niedostatkach, które Widzew ma, szybko zapominali. Nie chciałbym podejmować się próby oceny szans tego zespołu. Uważam jednak, że z racji wsparcia kibiców będzie on mocny w meczach u siebie.
– Coś szczególnego jeszcze zapadło panu w pamięć?
– Widzew dobrze przygotował się do tego spotkania taktycznie. Po raz pierwszy nie musiał wychodzić na boisko w roli faworyta, dzięki czemu nie było tej presji ciągłego kreowania ataków i bycia pod polem karnym rywala. Poza tym, w składzie było kilku mocnych piłkarzy, na czele z Marcinem Robakiem czy Mateuszem Możdżeniem. Ten pierwszy niepotrzebnie jednak schodził na skrzydła, bo to nie jest zawodnik, który dobrze czuje się w bocznych sektorach. Gdy pojawiał się w polu karnym, coś się działo. Musisz być w szesnastce, żeby odbić piłkę po strzale Konrada Gutowskiego, czy żeby wywalczyć rzut karny. Rozumiem jednak, że Robak w tej drużynie ma o wiele więcej do zrobienia.
– Pana gość w ostatnim magazynie „Cafe Futbol”, Marcin Kaczmarek, spisał się wzorowo.
– Dobrze dobrał taktykę na ten mecz. Był świadomy atutów, ale też ograniczeń drużyny, dlatego cofnął się w pierwszej połowie i dał się wyszumieć Śląskowi. Niewiele z tego wynikało, poza rzutem wolnym i główką w wykonaniu Damiana Gąski. Druga połowa była moim zdaniem dziwna.
– Co pan ma na myśli?
– Przede wszystkim zachowanie sędziego. Według mnie drugą żółtą kartkę powinien obejrzeć Sebastian Zieleniecki, z kolei nie dałbym mu tej pierwszej. Wydaje się, że pan Wojciech Myć naprawiał jeden błąd drugim. Tak czy inaczej, Widzew powinien grać w osłabieniu, ale mu się upiekło. Drugi taki moment był na dwadzieścia minut przed końcem, gdy w pole karne wpadł Robert Pich. Gdyby strzelił, to Widzewowi byłoby ciężko się podnieść. Żeby uplastycznić ocenę tego meczu, to powiem tak: jedni i drudzy mieli momenty dobrej gry. Ale komentując mecz z Waldkiem Prusikiem zdawaliśmy sobie sprawę, że kto pierwszy strzeli gola, ten na 95% wygra.
– Mam wrażenie, że więcej spada krytyki na Śląsk niż pochwał dla Widzewa. Jak pan oceni postawę gości?
– Wiem, że Vlatizslav Lavicka do końca zastanawiał się, jaki skład wystawić do gry w Łodzi. Rozważane były dwie koncepcje. Pierwsza zakładała, że w jedenastce Śląska dojdzie tylko do czterech zmian, natomiast drugi wariant dotyczył postawienia na tych piłkarzy, którzy sumiennie trenowali i czekali na swoją szansę. Trener wrocławian wybrał to drugie i myślę, że dostał bardzo cenny, choć bolesny, materiał poglądowy.
– W trakcie spotkania nie brakowało kontrowersji, używany był debiutujący w meczach Widzewa system VAR. Jak pana zdaniem spisał się arbiter z Lublina? Czerwona kartka czy rzut karny to jednak często kluczowe momenty meczów.
– Po zastanowieniu się uważam, że były podstawy, żeby podyktować jedenastkę dla Widzewa. Tę drugą, bo pierwsze została słusznie anulowana dzięki VAR. Robak wygrał walkę o pozycję i został pchnięty. Jeśli chodzi o starcie Przemysław Kita – Mariusz Pawelec, to zdania są podzielone nawet u mnie. W pierwszej chwili stwierdziłem, że to prawidłowa żółta kartka, ale dzisiaj – prawdopodobnie – bym jej jednak nie dał. Generalnie uważam, że jako kibice żyjemy w takiej krainie interpretacji różnych decyzji sędziowskich, która zrobiła się zbyt szeroka. Głupiejemy, analizują te zdarzenia.
– Podsumowując, wizyta w Łodzi udana?
– Przysłowiowej „żaby” nie przywiozłem. A mówiąc serio, to zawsze na mecz Widzewa przyjadę z przyjemnością, ponieważ mam w Łodzi wielu kumpli. Te moje wizyty dają więc okazję spotkać się z przyjaciółmi towarzysko i spędzić z nimi trochę czasu.
– Zakładając, że Widzew będzie jeszcze gospodarzem ciekawego meczu w Pucharze Polski, znów skomentuje go Mateusz Borek?
– Moja rola jest trochę nadinterpretowana. Jestem tylko komentatorem sportowym i moderatorem kilku programów telewizyjnych. Za sznurki pociąga mój szef. Jeżeli każe mi pojechać skomentować mecz w Szczecinie, Głogowie, Łodzi czy Krakowie, to wsiadam w samochód i jadę. To mój zawód. Ale gdybym miał możliwość wyboru, to zdecydowałbym się na Widzew.