Dość niespodziewanie w środę klub ogłosił podpisanie umowy z Michałem Czaplarskim. Wychowanek Widzewa i jego niedawny kapitan wraca na Piłsudskiego w roli trenera grup młodzieżowych. Nie mogliśmy więc nie uciąć sobie pogawędki z „Czaplą” właśnie na ten temat.
– Skąd pomysł, byś trafił do klubu w tej roli?
– Tydzień temu dostałem telefon od dyrektora Szymańskiego z propozycją pracy w Akademii Widzewa. Byłem trochę zaskoczony, nie planowałem jeszcze kończyć z grą w piłkę. Poprosiłem o chwilę do zastanowienia i… oddzwoniłem do niego po dziesięciu minutach. Długo się więc nie wahałem.
– Rozumiem, że wpływ na to miała twoja obecność w Unii?
– Tak, to była w zasadzie jedyna kwestia, którą musiałem przeanalizować. Czuję się wciąż na siłach grać w piłkę, choć niedawno przeszedłem zabieg stawu kolanowego. Wróciłem już do zdrowia i miałem zamiar zostać w Unii Skierniewice, ale właśnie pojawiła się ta oferta. Trochę szkoda kończyć przygodę z piłką, bo w zasadzie całe życie byłem na boisku. Trzeba się będzie przestawić i przyzwyczaić do nowej roli.
– Nie było szans na łączenie roli piłkarza i trenera?
– Nie, absolutnie. Nie ma takiej możliwości, by to łączyć. Pomysł na działanie akademii, jaki mi przedstawiono, zakłada w 100% profesjonalne podejście. Oprócz pracy czysto szkoleniowej będę musiał wykonywać różne inne zadania, szykować konspekty, wypełniać dokumenty. Muszę poświęcić się tylko temu.
– Czym przekonałeś Macieja Szymańskiego? Oczywiście poza tym, że jesteś przygotowany formalnie do wykonywania tego zawodu.
– Oczywiście, posiadam licencję trenerską w kategorii UEFA A, czyli ostatnią przed UEFA Pro. Właśnie na kursach, jakieś dwa lata temu, poznałem Macieja Szymańskiego, który był moim wykładowcą. Złapaliśmy ze sobą wtedy fajny kontakt, a teraz będziemy mieli okazję razem współpracować. Dyrektor przedstawił mi swój pomysł na funkcjonowanie akademii, to znakomity fachowiec, przygotowany merytorycznie i teoretycznie, a także praktycznie, bo czerpał wiedzę w trakcie pracy w Legii Warszawa, Piaście Gliwice czy reprezentacji Polski.
– W Skierniewicach nie robili trudności?
– Muszę podkreślić, że działacze Unii zachowali się bardzo dobrze. Jeszcze wczoraj wieczorem, byłem osobiście u prezesa w domu. Rozmawialiśmy na ten temat i klub wykazał wyrozumiałość. Zrozumieli, że to dla mnie być może jedyna szansa, by pracować w Widzewie. Lata lecą, dziś jestem jeszcze na siłach, by grać, ale nie wiadomo, co byłoby za rok czy dwa. Organizm kiedyś może powiedzieć stop, ale wtedy oferty z Łodzi mogłoby już nie być. Widzewowi się nie odmawia. W Unii to zrozumieli, za co jestem im niezmiernie wdzięczny.
– Na jak długo związałeś się z Widzewem?
– Wstępnie podpisaliśmy roczną umowę, zobaczymy jak to będzie funkcjonowało i za rok pomyślimy, co dalej. Obejmę najmłodszy rocznik w akademii, czyli 2008, ale będę też drugim trenerem w roczniku 2007, prowadzonym przez Dariusza Nawrockiego. Słyszałem, że to dobry fachowiec, więc będę miał się od kogo uczyć. Przecież poza posiadaniem licencji, z młodzieżowym futbolem nie miałem dotąd żadnej styczności. Liczę na pomoc trenera Nawrockiego, który z kolei będzie asystentem w moim roczniku. Będziemy wzajemnie współpracować.
– Czujesz dziś pewną satysfakcję? Nie tak dawno opuszczałeś klub w smutnych okolicznościach, teraz wracasz, a tych, którzy cię „odpalili” już przy Piłsudskiego nie ma.
– Nie chcę już do tego wracać. Było, minęło. Nie czuję żadnej satysfakcji z tego, że komuś coś udowodniłem. Czuję jedynie wielką radość, bo wracam do swojego klubu, którego jestem wychowankiem. Kto wie, być może dzięki mojej pracy jakiś inny wychowanek wejdzie kiedyś do pierwszego zespołu? Wtedy historia zatoczyłaby koło.