Martyna Pajączek zaliczyła mocne wejście do Widzewa. Niedługo po objęciu fotela prezesa dokonała sportowej rewolucji, rozstając się z trenerem Zbigniewem Smółką i Łukaszem Masłowskim. Ruch ten jesienią się obronił, bo drużyna jest liderem II ligi. W pierwszej części obszernego wywiadu z szefową łódzkiego klubu porozmawialiśmy głównie na tematy organizacyjno-finansowe. Zapraszamy do lektury!
– Za panią pół roku pracy w Widzewie. Doszły jakieś nowe doświadczenia w porównaniu do szefowania Miedzi Legnica?
– Nie ma dwóch takich samych klubów. Każdy ma inną historię i jest w różnym momencie rozwoju. Klub to żywy organizm, jeden jest w trakcie organizacji, budowania struktur, a drugi jest już świetnie skonstruowany i skupia się na bieżącym funkcjonowaniu. Tutaj szukałabym różnic, klasa rozgrywkowa jest mniej istotna. Żeby dobrze wykonywać pracę na stanowisku prezesa klubu, trzeba dobrze rozumieć jego specyfikę i dostrzegać czym różni się od innych, żeby cennych cech nie zgubić. Należy też wiedzieć, co trzeba zrobić jako pierwsze. W Widzewie także są rzeczy, które świetnie działają, ale również takie, które w zasadzie trzeba zbudować od nowa.
– Gdzie były priorytety? Sport?
– Najpilniejszym tematem był pierwszy zespół. Od tego trzeba było zacząć, bo to jest przecież najważniejsze w klubie sportowym. Wydaje się, że drużyna dobrze funkcjonuje i praca została wykonana właściwie. Wokół zespołu jest jednak także cały obszar, która skrywa się pod nazwą Akademia Widzewa i tutaj mamy zaledwie zalążek projektu. Nie można jeszcze nawet powiedzieć, że wylaliśmy już pod nią fundamenty. Może jakąś ich część. Cały czas jesteśmy w fazie projektowania, to jest kolosalne przedsięwzięcie i żeby dobrze je przeprowadzić, trzeba mieć moduł działania, wzór, który potem można powielać.
– Macie go?
– W części młodzieżowej tak, wprowadzamy powtarzalność, jakość względem trenerów i zawodników. Ale to jest proces, idzie to sprawnie, ale wymaga olbrzymiej pracy. Jesteśmy dopiero na początku drogi, jeżeli chodzi o akademię. Fajnie, że start poszedł szybko, okazało się, że z Maćkiem Szymańskim pracowaliśmy już według podobnej metodologii, więc było łatwiej.
– A temat szkolenia dzieci, który zapowiadała pani na jednej z pierwszych swoich konferencji prasowych?
– Myślałam, że uda się zacząć go z marszu, bo bardzo mi na tym zależało. Tych niezagospodarowanych obszarów było jednak zbyt dużo, a działanie na zasadzie „zacznijmy, a potem się zobaczy”, nie wydawało mi się właściwe. To była w sumie jedyna pozycja na mojej liście rzeczy do zrobienia, którą musiałam odłożyć na wiosnę.
– Za dobry przykład pracy z dziećmi i młodzieżą może służyć Miedź Legnica, w której pani pracowała.
– Owszem. W momencie, gdy zorganizowaliśmy to tak, że pracownicy znakomicie sobie ze wszystkim radzili i klub działał sprawnie, to sprawy z obszaru sportu związane z pierwszym zespołem zajmowały mi może z 20% czasu. Wtedy 80% czasu mogłam poświęcić na szkolenie. To obrazuje jak absorbujące jest to zagadnienie. Nie mamy świadomości, jak tematyka szkolenia dzieci i młodzieży jest złożona, ile zachodzi w niej procesów. Dlatego branie sobie na głowę wszystkiego na raz, mogłoby skończyć się w Łodzi piękną katastrofą.
– Są więc jakieś płaszczyzny, z których na razie jest pani wyłączona?
– Nie, to tak nie działa. W grze komputerowej można włączyć pauzę, ale w Widzewie tak się nie da. Nie można całkowicie wyłączyć się z jednej czy drugiej sprawy, trzeba pracować nad wszystkimi. W tym jest cały ambaras. Dlatego starałam się zacząć od tych rzeczy, które funkcjonowały najgorzej, bo wyprowadzenie ich na właściwy poziom wymaga najwięcej czasu. Natomiast to, co działa nieźle, nie wymaga aż takiej troski w pierwszej chwili. I tak mamy przebudowany pierwszy zespół, szkolenie młodzieży, zmieniliśmy nieco komunikację, zaktywizowaliśmy współpracę z otoczeniem, budujemy lub zmieniamy systemy informatyczne, trwają i chwilę jeszcze potrwają gruntowne porządki organizacyjne i administracyjne, już zaczęliśmy zmieniać sprzedaż, obszar współpracy z biznesem, choć najbardziej widoczne zmiany dotyczące organizacji meczów zajdą dopiero po sezonie.
– Wspomniała pani, że niektóre elementy klubu działają bardzo dobrze. Które to?
– Znakomicie funkcjonuje system karnetowo-biletowy, ale… jednocześnie będziemy go przerabiać. Zmieni się całkowicie technologiczne zaplecze, to, czego nie widać. Udało nam się także rozkręcić klubowe kanały w social media. Zależało mi na tym, bo potrzebujemy oferty skierowanej do młodych kibiców. Idziemy z duchem czasu, dlatego jesteśmy na tej płaszczyźnie aktywni.
– Dlaczego chcecie zmieniać zaplecze technologiczne, skoro według pani świetnie ono działa?
– Ten obecny system działa już kilka lat i niektóre rozwiązania wymagają korekt, jesteśmy mądrzejsi o doświadczenia. Chcemy zintegrować go z innymi systemami. Zamierzamy też odejść od konieczności wymiany karnetów co rundę czy sezon. Po co kibic ma tracić czas na wymianę, skoro można to zapisywać na tym samym kawałku plastiku? Na koniec zamierzamy zintegrować nowy system z programem lojalnościowym, jaki mamy w planach. Wszystko to wymaga dużych prac od strony informatycznej, ale niektóre z tych narzędzi zaczną być widoczne dla kibiców już przed startem rundy wiosennej.
– Możemy dowiedzieć się coś więcej o tym programie lojalnościowym?
– Kibic będzie mógł zalogować się do systemu, zobaczyć całą swoją aktywność na Widzewie. Dlaczego klub miałby go za tę aktywność nie nagrodzić?
– Rozumiem, że mówimy tu na przykład o zdobywaniu punktów, którymi później będzie można płacić w oficjalnym sklepie, dostać zniżkę na kolejny karnet czy korzystać z ofert partnerów biznesowych klubu?
– W dużym uproszczeniu tak, mniej więcej o to chodzi. Między innymi nad tym teraz pracujemy. W klubie piłkarskim nie jest tak, że przyszła zima, runda się skończyła i można włożyć ręce do kieszeni. Przeciwnie, ta przerwa między meczami bardzo się przydaje na porządki i zmiany. Organizacja meczów pochłania ogromną ilość czasu i energii. Teraz możemy ten spokój wykorzystać właśnie na taką pracę, której na co dzień nie widać i która jest mozolna.
– Możemy pokusić się już o ocenę ogólną tego półrocza? Jest pani z tego okresu zadowolona?
– Nie ma wciąż obszarów, o których powiedziałabym, że roboty są ukończone i że nie da się ich zrobić lepiej. Włącznie z pierwszym zespołem. Ale niektóre z nich wymagają jedynie stałych korekt. Te działania są robione na zasadzie spokojnej ewolucji. Generalnie mamy plac budowy. W czerwcu powinien być ten moment, w którym będzie można powiedzieć, co jest na odpowiednim poziomie, a co wymaga dalszej pracy. Raz, że upłynie wtedy rok, a dwa, że w piłce działamy na zasadzie cykliczności, nie można od razu zrobić wszystkiego, co by się chciało. Obracamy się wokół ligowego terminarza, po zakończeniu sezonu będę mogła ocenić, czy to i to działa na takim poziomie, jaki zakładałam, czy coś funkcjonuje lepiej niż się spodziewałam, a może coś nie działa na tyle dobrze, by móc być zadowolonym. Po sezonie zakończy się jeden cykl i powinno być widać progres.
– Kibice często lubią narzekać na funkcjonowanie klubowego marketingu. Może pani coś więcej o nim powiedzieć?
– Marketing w Widzewie mamy podzielony na kilka działów: sprzedaż, komunikacja, biznes i projekty kluczowe. No i mecz. Te działy są na różnym poziomie swojego działania. Kolosalnym projektem są planowane na 2020 obchody 110-lecia klubu. Jeżeli chodzi o usługi meczowe, np. stadionowego hospitality, to chcemy je trochę przemodelować.
– Mianowicie?
– Brakuje mi jednego dużego sektora rodzinnego, z innym cateringiem, animacjami, zabawami. Ale to zmiana na nowy sezon. Według mnie inaczej powinna także funkcjonować strefa biznesowa.
– Tu akurat nie ma co narzekać, wszystkie loże są wykupione, a do tego ustawia się kolejka rezerwowa. Co tu poprawiać?
– Wiele można tu zrobić. Musimy zmierzyć się z tematem brandingu stadionu, zamierzamy przy tym dotknąć również lóż. Wymaga to jednak dopracowania, to duży temat i może się jeszcze ciągnąć miesiącami. Mówimy tu także o korytarzach prowadzących z szatni na boisko i tym podobnych. Oprócz tego, trzeba powiększyć strefę VIP. Często jest tak, że osoby ze sky boxów chcą wyjść do strefy, w której spotykają się z innymi biznesmenami, wymieniają kontaktami, uwagami. To dla nich ważny aspekt. Musi to być miejsce dla klubu biznesu, który zamierzam reaktywować.
– To zadziała w dniu meczowym, a co z resztą czasu? Może warto pomyśleć nad inną formą spotkań z biznesem?
– A to akurat robimy. Spotykamy się na śniadaniach czy w porze wieczornej. Działamy w różnych formułach, żeby to nie było monotonne, troszczymy się o biznes. Pomagamy nawiązywać kontakty pomiędzy biznesmenami. Niedawno odbyła się kolejna edycja turnieju piłkarskiego, dedykowana przedsiębiorcom. Ja bardzo lubię projekt klubu biznesu, uważam go za cenny, więc pewnie poświęcimy na jego rozwój sporo czasu i pomysłów.
– Działa w klubie jakaś komórka odpowiedzialna za rozmowy z firmami? Mam na myśli drobnych partnerów, jak i wielkie przedsiębiorstwa, mogące zostać sponsorami Widzewa?
– Fakt, że mamy wyprzedane wszystkie miejsca, nie może ograniczać nas w rozmowach firmami. Z moich doświadczeń wiem, że takie rozmowy trwają długo, nikt nie podejmuje decyzji z dnia na dzień, by zostać sponsorem klubu piłkarskiego. To jest proces, trzeba się spotykać, zrozumieć, co firma może osiągnąć dzięki współpracy z Widzewem, przygotować dla niej ofertę, przyprowadzić na stadion. Rozmawiamy z różnymi firmami, mamy opracowane pakiety. Dzięki pomocy Urzędu Miasta Łodzi zapraszamy przedsiębiorców na stadion, na każdym meczu, w centralnej loży, są przedstawiciele różnych grup biznesowych.
– Mówi pani o małym i średnim biznesie. A co z rekinami, takimi jak obecne przy klubie ZCB Owczary, LV Bet czy Murapol? To trójka największych graczy, jeśli chodzi o sponsorów Widzewa. Czy rozmawiacie z kimś, kto mógłby ich zastąpić lub do nich dołączyć?
– Każdy przypadek jest inny. Z niektórymi partnerami rozszerzamy współpracę, co niebawem będzie widać. Chcemy, by ci, którzy zdecydowali się wspierać klub finansowo, byli bardziej widoczni. Oczywiście, rozmawiamy z dużymi firmami, ale nie mogę mówić o szczegółach. To trudna sprawa, bo nie ma na rynku firmy, do której można się po prostu zgłosić po pieniądze. Trzeba się bardzo napracować, żeby kogoś do sponsoringu namówić. To wymaga wielu miesięcy rozmów, przekonywania, zachęcania.
– Kibice mają to do siebie, że chcieliby efekty na już. Zwłaszcza, że o Widzewie w mediach jest głośno za sprawą atmosfery na meczach.
– Widzew jest przez biznes odbierany z ogromną rezerwą. Biznes się przygląda, analizuje, podoba mu się to, że Widzew jest fajnym klubem, o którym dobrze się mówi w Polsce, ale boi się zaangażować.
– Dlaczego?
– Chodzi o obawy związane z zagrożeniami, jakie były wokół Widzewa w ubiegłych latach. Upadki, potknięcia sportowe czy doklejanie łatki klubu, w którym rządzą kibole, co jest totalną nieprawdą. Biznes jest chłodny, potrzebuje wielu sygnałów i dowodów, że Widzew jest już klubem, z którym warto iść pod rękę. Widząc to, wiemy że potrzeba czasu, więc na przykład przyjęliśmy zasadę, że zaczynamy od tzw. miękkiej współpracy. Angażujemy firmy w cykliczne i jednorazowe imprezy, skierowane dla dzieci czy ostatnio AMP Futbol. Poprzez pokazanie firmom sposobu naszego działania na małej próbce, chcemy zdobyć ich zaufanie i dalej zachęcać do rozszerzenia partnerstwa. Pamiętajmy też, że Łódź jest miastem derbowym, co także ma wpływ na reakcję biznesu. Wszystko to jest bardzo skomplikowane. Jeżeli kibice myślą, że w regionie jest wiele firm, które tylko czekają na nasz znak, by przekazać klubowi wsparcie finansowe, to są w dużym błędzie.
Wkrótce na łamach Widzew24.pl opublikujemy drugą część rozmowy z Martyną Pajączek. Pojawią się w niej m.in. pytania o kontakty z Miastem i MAKiS czy o sportową stronę funkcjonowania klubu.