Druga część wywiadu z Martyną Pajączek, w której prezes Widzewa opowiedziała nam więcej o aktualnej kondycji finansowej klubu, swojej opinii na temat konieczności znalezienia inwestora czy o sportowej postawie drużyny w rundzie jesiennej i zimowych transferach. Zapraszamy!
– „Pajączek, jako człowiek Bońka, jest w Widzewie po to, by posprzątać klub i przygotować go pod sprzedaż” – słyszała pani kiedyś taką teorię?
– Teorie spiskowe były, są i będą zawsze. Jednak nie umawiałam się na to, podejmując pracę w Widzewie. Moim zadaniem jest tak uporządkować spółkę, by wszystko funkcjonowało w niej jak najlepiej. Kwestią sprzedaży klubu w ogóle się nie zajmuję, to nie moja działka.
– Czyli według pani wiedzy nie ma w tej chwili tematu wejścia do klubu inwestora?
– Jeżeli pan pyta, czy podjęłam pracę w Widzewie po to, by z pełną świadomością przygotować go pod sprzedaż, to jest to nieprawda. Natomiast co pewien czas, w rozmowach z właścicielem, zadaję pytania, co dalej. Nie wiem, czy klub jest szykowany na sprzedaż, czy Stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych planuje jakiś inny model funkcjonowania. To jest poza mną.
– Pytam o prywatną opinię, czy taki inwestor jest potrzebny?
– Generalnie w Polsce jest tak, że kluby są dotowane albo przez samorząd, albo przez prywatnego właściciela. Do klubów zawsze trzeba dołożyć pieniądze i wtedy robią to albo jedni, albo drudzy. Oczywiście, można szukać rozwiązań, by jak najwięcej zarabiać, albo przez biznes, albo przez sprzedaż zawodników, ale najczęściej tym buforem bezpieczeństwa jest miasto lub właściciel. W Łodzi są dwa kluby, więc na to pierwsze liczyć nie można. Odpowiedź nasuwa się więc sama. Można akcjonariat Widzewa rozdrabniać lub przeciwnie – scentralizować i skupić wokół jednego poważnego inwestora.
– Jak daleko Widzew może zajść według obecnego modelu, opartego o kilku sponsorów i jednego dużego w postaci kibiców?
– To, co obecnie jest w klubie, to niespotykana gdzie indziej struktura kosztowo-przychodowa. Stadion Widzewa jest jedynym wypełnionym niemal w komplecie obiektem piłkarskim w Polsce. Koszty zorganizowania jednego ligowego meczu są ogromne, niemal równe tym, jakie ponosi Legia Warszawa. Bilety jednak nie kosztują tyle samo, co przy Łazienkowskiej. Aktualnie wydajemy na organizację spotkań pieniądze na poziomie Ekstraklasy, a przychody są II-ligowe. Nie mamy też chociażby wielomilionowych przelewów z tytułu praw do transmisji. Na tym najwyższym poziomie rozgrywkowym powinno się to unormować. Co prawda koszty także będą rosnąć, ale powinny w mniejszym stopniu od przychodów. Wzrosną przecież ceny biletów czy pakietów biznesowych. Uważam, że ciężką pracą jesteśmy w stanie przygotować zdrowy, dobrze działający klub pod Ekstraklasę. Ale aby mieć sukcesy na najwyższym poziomie trzeba mieć też odpowiednie do celów finanse. Co będzie dalej, to już zależy od właściciela.
– Jak wygląda obecna sytuacja finansowa klubu?
– Budżet się bilansuje, nic złego się nie dzieje. Nie ma ryzyka, że przydarzy się jakiś poważny problem. Zawsze pieniądze trzeba wydawać ostrożnie, z rozwagą. Do tego potrzebne są narzędzia analityczne – szybko trzeba widzieć jak się ma realizacja do planu, czy nie popełniamy gdzieś błędu. Futbol jest jak gąbka, położysz pięć milionów, to je wchłonie. Dasz dwadzieścia milionów, też wchłonie. Moim zdaniem najważniejsze jest to, jak wydaje się pieniądze. Na przykład, jeżeli nie zapłacimy za przygotowanie nowych systemów informatycznych, to nie wiadomo, czy obecny wytrzyma jeszcze dwie rundy i wszystko się nie posypie. Tego nikt by nie chciał, prawda?
– Wiadomo.
– Jednym z moich zadań jest określenie, które elementy działania klubu potrzebują jakich środków. Są działy, w których nie potrzeba większej liczby osób, większych pieniędzy. To, co jest, wystarcza. Póki co są środki na bieżące, ale nierozrzutne funkcjonowanie, trzeba natomiast wygospodarować trochę na innowacje czy rozbudowy. No i stronę przychodową należy powiększać. Na razie jest stabilnie, ale bez szaleństw. A jak przyjdą duże pieniądze, to będziemy mogli realizować pomysły ekstra. Żeby klub sprawnie funkcjonował, nie zawsze potrzeba dużych środków, ale trzeba dobrych struktur, optymalizacji procesów, narzędzi nadzoru.
– Mówi się, że Widzew ma w budżecie piętnaście milionów. Potwierdzi to pani?
– Mniej więcej tak to wygląda. Weźmy też pod uwagę fakt, że tylko ok. 1/3 budżetu przeznaczane jest na pierwszą drużynę, czyli pensje piłkarzy i sztabu, wyjazdy, obozy, badania itp., a resztę pochłaniają inne rzeczy. Trzeba tych wydatków pilnować, bo większa kasa w II lidze na pierwszy zespół nie jest potrzebna. To nie jest tak, że w Widzewie jest ileś milionów i można je rozdawać piłkarzom. Kadra jest wąska, jakościowa, ale zawodnicy nie zarabiają Bóg wie jakich pieniędzy.
– Pierwsza drużyna ma swój mały budżet, wykrojony z ogólnego?
– Tak, każdy dział ma. W ogóle zmieniamy sposób planowania budżetu na bardziej szczegółowy. I każdy musi się w nim zmieścić. Zimą, zanim dokonamy ruchów transferowych, też będziemy musieli zmieścić się w określonej sumie, bo jak ją przekroczymy, to skąd weźmiemy brakujące środki? Przecież nie możemy zamknąć akademii czy zwolnić ochronę na meczu.
– Czy klub ma jakąś nadwyżkę finansową, która byłaby zabezpieczeniem, taką swoistą poduszką?
– Dla bezpieczeństwa przyjęliśmy zasadę, że koszty nieco przeszacujemy, a przychody niedoszacujemy. Jeżeli to się spina, nic nie powinno nas zaskoczyć. Staramy się działać oszczędnie i racjonalnie, więc powinno nam zostać coś na czarną godzinę. Pamiętajmy jednak, że mimo podpisanych umów ze sponsorami, zawsze może wydarzyć się coś nieoczekiwanego. Dlatego nawet jeśli jest jakaś górka, to niech sobie leży.
– Jak wygląda kwestia kontaktów z Urzędem Miasta Łodzi, co zawsze było drażniącą sprawą. Mamy otwarte jakieś fronty wojenne?
– Nie widzę żadnych takich frontów. Mamy natomiast liczne fronty współpracy i na każdym z nich próbujemy te relacje układać. Ogólnie współpracę z Miastem oceniam bardzo dobrze, ale trzeba zauważyć, że nie było dotąd żadnego poważnego kryzysu. Przyjaciół poznaje się w biedzie, więc zobaczymy, jak to będzie wyglądać, jeżeli zdarzy nam się jakiś trudniejszy moment. Obecnie nie widzę żadnych problemów, rozmawiamy na temat różnych koncepcji, zastanawiamy się, co jeszcze możemy zrobić razem.
– Dlaczego żaden przedstawiciel Widzewa nie zasiada w Łódzkiej Radzie Sportu? To dość dziwne podejście.
– Odpowiedź jest prosta – poprzednie władze klubu nie zgłosiły żadnego kandydata.
– Zamierza pani to jakoś naprawić?
– Rozmawialiśmy na ten temat z Miastem i z szefami Rady, chwilowo zostały one zawieszone ze względu na jesienne wybory parlamentarne. Wrócimy do tego niebawem.
– Będąc przy temacie rozmów z Miastem, jak wygląda sprawa związana z infrastrukturą? Jesteście zadowoleni ze współpracy z MAKiS?
– Na niektórych płaszczyznach ta współpraca wygląda bardzo dobrze, ale są też tematy, które się trochę ciągną. Na przykład to słynne już okienko kasowe, umiejscowione na zbyt małej wysokości. Umówiliśmy się, że sprawa zostanie załatwiona przed startem sprzedaży karnetów na rundę wiosenną i zakładamy, że zostanie to zrobione. Przykładem pozytywnym jest niedawna akcja z „żywą choinką”. Baliśmy się, że MAKiS może nie zgodzić się na wpuszczenie ludzi na boisko, bo wiadomo, jak newralgiczny jest to temat. Udało się jednak wszystko dogadać, między innymi dlatego, że wkrótce zaczną się prace nad pielęgnacją płyty na zimę. Ale trzeba docenić podejście operatora stadionu. Cała akcja wyszła bardzo fajnie, byliśmy chyba pierwszym klubem, który wykonał coś takiego.
– Szukacie nowych rozwiązań, jeżeli chodzi o infrastrukturę treningową? Łodzianka jest jednak za ciasna dla wszystkich chętnych, a rozbudować jej się nie da.
– Jeśli klub chce się rozwijać, musi o tym myśleć. Zwłaszcza pod kątem akademii. Zastanawiamy się nad ogólną koncepcją, jeżeli ma to być projekt miejski, to baza musi znajdować się w Łodzi. Ale możemy także pójść w kierunku innej lokalizacji lub dążyć do realizacji obu koncepcji. Nie widzę, by one się wzajemnie wykluczały, bo potrzebna jest baza treningowa dla pierwszego zespołu, dla zespołów młodzieżowych, ale także dla dzieci, czyli masowego szkolenia, a raczej popularyzacji. Nad tym tematem pracuje zarówno zarząd, jak i właściciel Widzewa. Zabraliśmy się za to metodycznie, chcemy stworzyć inwentarz wszystkich potrzeb i pomysłów na lokalizacje, najpierw w sąsiedztwie stadionu, potem na terenie miasta i dalej. Później będziemy to analizować i wybierać priorytetowe warianty. Następnie będziemy weryfikować, czy nasze plany są możliwe do realizacji.
– Mówiła pani, że pierwsza drużyna funkcjonuje właściwie. Jest pani w pełni zadowolona z jej postawy jesienią?
– Zespół miał być w tabeli na miejscu dającym bezpośredni awans do I ligi i jest na nim na koniec rundy. Trudno więc mieć jakieś większe pretensje. Owszem, były mecze, które mogły wyglądać lepiej, ale były także fenomenalne. Jak to w futbolu. Piłkarze dali kibicom kilka bardzo fajnych momentów, chwilami zaliczali wpadki, ale wychodzili z nich. Koniec końców Widzew jest liderem. Od początku wiedzieliśmy, że zespół będzie rozwijał się z każdym spotkaniem.
– Duży wpływ na to miały rewolucyjne zmiany Martyny Pajączek, dokonane latem. Nie miała pani obaw, że grając va banque może się pomylić?
– W piłce wszystko jest możliwe, ale gdybym nie wierzyła w to, co robię, to bym tego nie zrobiła. Oczywiście, miałam z tyłu głowy to, że początek może nie być wcale prosty, dlatego istotne było to, żeby drużyna szybko się zmobilizowała. Najgorsze co można zrobić, to głupio potracić punkty. Mam wrażenie, że zespół się spiął, choć parę meczów bolało. Z każdym tygodniem widać było progres, sportowy i mentalny. Zawodnicy ufali koncepcji trenera, konsekwentnie pracowali i zebrali owoce. Szkoda, że runda się skończyła, ale na to już nie mamy wpływu.
– Mimo pierwszego miejsca, planujecie zmiany. Marcin Kaczmarek zapowiada, że roszady będą wyjątkowo spokojne. Na ilu transferach planujecie się zatrzymać?
– Trzech, może czterech. To mają być piłkarze zarówno do rywalizacji, ale także na tyle mocni, by z marszu wskoczyć do jedenastki. Pozycje, na jakich potrzebujemy świeżej krwi, są już wskazane, grono zawodników wybrane. Przed nami rozmowy z nimi, a także z tymi, którzy są przewidziani do odejścia. Nie chcemy znacząco zwiększać liczebności kadry, dlatego transfery będą zależały także od tego, jak potoczą się negocjacje na temat rozstań. Drużyna nigdy nie jest kompletna, zamknięta od A do Z. Cały czas trzeba w niej coś przestawiać, ale w żadnym wypadku nie planujemy przebudowy. Nastąpią jedynie drobne korekty, jedna już miała miejsce, gdy pozyskaliśmy utalentowanego Roberta Prochownika. Przedłużyliśmy także umowę z Wojtkiem Pawłowskim, bo sztab szkoleniowy był bardzo zadowolony z jego postawy.
– Kiedy dalsze efekty? Pewnie nie wszystko pójdzie po waszej myśli. Rozumiem, że wtedy będziemy sięgać po alternatywy?
– Mam nadzieję, że wkrótce. Po to prowadzi się rozmowy, by zwieńczyć je porozumieniem. Mamy wyselekcjonowaną grupę, z dłuższych list zrobiliśmy krótsze i zamierzamy celować w tych piłkarzy, którzy są na samej górze. Dlaczego mielibyśmy schodzić z obranej ścieżki? Trzeba mierzyć wysoko, pokazać danemu zawodnikowi, że Widzew to dobre miejsce na rozwój indywidualnej kariery. Czemu ktoś miałby nie chcieć podjąć się pracy w dobrym miejscu, w komfortowych warunkach? Ja nie widzę wad w przyjściu do Widzewa. Zamiast walczyć gdzieś o środek tabeli czy o utrzymanie, lepiej dołączyć do naszego projektu i co sezon walczyć o najwyższe cele.
– Nie ma obaw, że nasi obecni czołowi piłkarze będą kuszeni przez mocniejsze kluby?
– Naszym celem jest awans. Jeżeli mamy dobrze funkcjonujący mechanizm, to naszym zadaniem jest go chronić, dlatego nie pozwolimy, żeby zespół został rozgrabiony. Musiałaby pojawić się jakaś wyjątkowo fantastyczna oferta, żebyśmy w ogóle rozważali sprzedaż któregoś z zawodników. Nikomu nie kończy się obecnie kontrakt, więc nie ma zagrożenia, że stracimy jakąś wiodącą postać.
– Zimowe przygotowania dopięte są już na ostatni guzik. Widzew jako jedyny w II lidze poleci za granicę.
– To świadoma decyzja. Przede wszystkim nie wiemy, jaka w styczniu i lutym będzie pogoda. Boiska będą zmrożone, co zwiększy ryzyko kontuzji, a my nie możemy sobie na to pozwolić przy wąskiej kadrze. Skąd wziąć dobrych sparingpartnerów, jak wszyscy wyjadą za granicę? No i cena. Wyjazd do Turcji nie będzie wcale droższy niż przygotowania w kraju, dlatego lata tam cała Polska. Co prawda, można tam zorganizować obóz za duże pieniądze, ale można też za mniejsze. Wszystko jest kwestią negocjacji i planowania. Przed podjęciem decyzji o wylocie zebraliśmy kilkanaście ofert, a potem jeszcze negocjowaliśmy. Wyszło rozsądnie.
– Zgaduję, że przed wylotem chcecie zamknąć kadrę.
– Dokładnie, taka jest intencja. W Turcji drużyna pracować będzie nad taktyką, więc zależy nam na tym, by była to już docelowa grupa ludzi. Ale wiadomo, jak to bywa. Czasami coś może się wydarzyć, w obie strony. Albo jakieś rozmowy nam się przedłużą, albo już po powrocie pojawi się ciekawa oferta, a my będziemy mieć jeszcze środki. Zobaczymy, jak to wyjdzie. W Alanyi chcemy mieć już komplet graczy, rozegramy tam trzy sparingi.
– Wiadomo już, kto będzie tym trzecim rywalem?
– Drugi zespół Dynama Moskwa albo rumuński Cluj. Rozmawiamy.
– Przyszły rok to nie tylko walka o I ligę, ale też okrągły jubileusz. Jak wygląda planowanie obchodów 110-lecia Widzewa?
– Główne założenie jest takie, że obchody mają trwać cały rok. Nie chcemy robić jednej imprezy, tylko podzielić świętowanie na wiele wydarzeń. Mają one przypominać o historii Widzewa. Będzie oczywiście także moment kulminacyjny jubileuszu, ale szczegółów na razie nie zdradzamy. Plany są już naniesione na kalendarz, wiemy co zaproponować kibicom, dogrywamy rezerwacje, dopinamy budżety. Imprezy zamierzamy tworzyć w taki sposób, by każdy znalazł coś dla siebie, zarówno młodzi fani, dojrzali kibice, jak i seniorzy.
– Te sześć miesięcy na fotelu prezesa Widzewa czymś panią zaskoczyły?
– Może to dziwnie zabrzmi, ale raczej nie. Na początku byłam trochę zaskoczona tym smutkiem na twarzach, po nieudanym poprzednim sezonie. Kontrastowało to z moim zapałem do budowania nowego. Trzeba było się szybko otrząsnąć i pokazać wszystkim swoją siłę przy drugim podejściu. Powoli budujemy zespoły ludzkie, widzę z tygodnia na tydzień jak się to zmienia, przyjemne uczucie. To, co jest fajne w Widzewie, to gros ludzi, którzy chcą pomóc, interesują się codziennymi potrzebami klubu. Te pół roku to dużo pracy u podstaw. Na razie z zewnątrz tego jeszcze nie widać, efekt będzie dopiero wtedy, gdy wszystko nam się zepnie. Na nowy sezon powinien być to już dużo dojrzalszy, silniejszy i stabilniejszy Widzew.