Przez ostatnie dwa lata, z krótką przerwą, za przygotowanie bramkarzy Widzewa odpowiadał Zbigniew Małkowski. Nie można jego pracy niczego zarzucić, a mimo to, odszedł on we wtorek z klubu. O powody zapytaliśmy samego zainteresowanego.
– Dwuletnia przygoda w Łodzi dobiega końca.
Nie mam o to żalu. Jeżeli klub wyraził zgodę na to, że trener może przyjść razem ze swoim sztabem, to dla mnie to jest zrozumiałe. Ma przecież do tego prawo, prawda? Każdy szkoleniowiec dobiera sobie współpracowników. Rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron, bo był stosowny zapis w kontrakcie na taką okoliczność i tyle.
– Liczył się z pan z taką ewentualnością?
– Tak jak każdy inny człowiek w sztabie szkoleniowym, trener czy asystent. Samo życie. Mogę jednak powiedzieć, że w ciągu zaledwie dwóch lat pracy w Widzewie, przeżyłem aż trzech pierwszych trenerów, co świadczy o tym, że zawirowań w tym aspekcie było naprawdę sporo.
– Jest żal?
– Wiadomo, że tak. Możliwość uczestniczenia w meczach na stadionie w „Sercu Łodzi” to było coś pięknego. Ale życie toczy się dalej. Widzew istniał przed Zbigniewem Małkowskim i będzie istniał po Zbigniewie Małkowskim.
– Może znów szybki powrót?
– (śmiech) Nie wiem, nie wiem. Wiele rzeczy by się musiało zadziać, by tak się stało. Może kiedyś. Mostów za sobą nie spaliłem, odchodząc nie trzaskałem drzwiami, więc kto wie, co się w przyszłości wydarzy. Już za tym pierwszym razem, gdy rozmawialiśmy o moim odejściu jeszcze z prezesem Przemysławem Klementowskim, to wszystko przebiegło bez żadnych animozji, o czym może świadczyć fakt, że po dwóch tygodniach, gdy Andrzej Woźniak trafił do reprezentacji, wróciłem do klubu.
– Trzeba przyznać, że to była jednak sytuacja nietypowa.
– Śmiałem się w szatni, że po prostu byłem na bezpłatnym urlopie.
– Jak pan oceni ten swój czas w Widzewie?
– Takim największym sukcesem, jeśli w ogóle tak to można nazwać, był awans do II ligi. Szkoda, że nie udało się wskoczyć w tym sezonie jeszcze o jeden szczebel wyżej, bo warunki do tego były wręcz idealne. Jeśli chodzi o postawę bramkarzy, to z obu mogę być zadowolony.
– W pierwszym roku obaj bramkarze grali prawie po równo.
– Gdy przyszedłem do klubu, hierarchia była już ustalona – pierwszym bramkarzem był Patryk Wolański i tak zostało. Zwłaszcza, że on zasłużył sobie na to swoją postawą na boisku. Na początku rundy wiosennej doznał jednak kontuzji i do bramki wskoczył Maciek Humerski. Trzymał poziom i można powiedzieć, że był jednym z ojców tamtego awansu.
– W zakończonych rozgrywkach Wolański miejsca już nie oddał. Jak pan oceni jego postawę?
– Według mnie, Patryk zrobił duży postęp względem swojej gry w III lidze. Świadczyć może o tym na przykład właśnie fakt, że zaliczył w sezonie 2018/2019 komplet minut. Poprawił przede wszystkim grę nogami, celność dalekich podań była u niego na poziomie 85%. Zagrywał bardzo często w tą strefę, w którą miał zagrywać. Pewniej wyglądał także w elemencie gry na przedpolu.
– Jeśli można mu coś zarzucić, to chyba tylko gorącą głowę.
– To prawda, ale on ma taki charakter. Na każdej gierce, w treningu i na meczu chce zawsze wygrywać, walczy na 100%. Gdy drużynie na boisku nie idzie, Wolański mocno to przeżywa. On chciał tego awansu, a kolegom z pola nie szło, zareagował jak zareagował. W trakcie meczu różne rzeczy chodzą po głowie.
– To jeden z nielicznych zawodników, którzy do braku awansu się nie przyczynili?
– Oczywiście, nie zdarzało mu się puszczać jakichś głupich bramek, co czasem przydarzało się w III lidze. Piętnaście razy zachował czyste konto. Komuś może się wydawać, że broniąc w takim klubie jak Widzew, ma się dwie-trzy interwencje w meczu, albo nawet wcale. A tak nie jest, trzeba zachować koncentrację i Patryk dał radę.
– Ma pan jakąś wiedzę, jak będzie wyglądać obsada bramki w nowym sezonie?
– To już pytanie do nowego sztabu. Gdy ja w nim byłem i wiedzieliśmy, że odchodzi Maciek Humerski, wiedzieliśmy, że będzie potrzebny nowy bramkarz, który będzie rywalizował z Patrykiem Wolańskim. Planowaliśmy ściągnąć kogoś, kto będzie reprezentował co najmniej podobny poziom i będzie naciskał na „Wola”. Taka zdrowa rywalizacja podniosłaby jeszcze jego umiejętności. Nie wiem, jaki pomysł będzie miał na to teraz trener Zbigniew Smółka, ale ktokolwiek przyszedłby do Widzewa, jestem przekonany, że Patryk łatwo miejsca między słupkami nie odda.
– Co dalej w pańskiej szkoleniowej karierze?
– Spokojnie, wszystko tak naprawdę wydarzyło się dzisiaj. Choć muszę przyznać, że mam nie tylko duży nos, ale też dobry. Od jakiegoś czasu przeczuwałem, że do tego dojdzie. Szkoda tylko, że jest już późno i drużyny mają już skompletowane sztaby. Ze spokojem czekam na to, co się wydarzy. Takie jest życie przy futbolu. Przyzwyczaiłem się.